Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi merxin z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 29540.00 kilometrów w tym 890.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.29 km/h
Więcej o mnie.

2014
button stats bikestats.pl
2013
button stats bikestats.pl
2012
button stats bikestats.pl

Kalendarz Rowerowy 2013

? ?
? ?
? ?
? ?
? ?
? ?

Kraje w których odbyłem wycieczki rowerowe:

>10000km
Polska
1000-10000km
Chiny Czechy
100-1000km
Irlandia
Szwajcaria Włochy
10-100km
Finlandia Holandia
Maroko Słowacja
Austria Meksyk
Tanzania Peru

Zdobyte Podjazdy

...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy merxin.bikestats.pl free counters
Free counters
Wpisy archiwalne w kategorii

Wyścig

Dystans całkowity:602.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:19:46
Średnia prędkość:30.50 km/h
Maksymalna prędkość:72.32 km/h
Suma podjazdów:6360 m
Maks. tętno maksymalne:204 (96 %)
Maks. tętno średnie:171 (81 %)
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:100.47 km i 3h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
114.00 km 0.00 km teren
04:14 h 26.93 km/h:
Maks. pr.:72.32 km/h
Temperatura:32.0
HR max:204 ( 96%)
HR avg:170 ( 80%)
Podjazdy:2000 m
Kalorie: kcal
Rower:Battaglin

Klasyk Kłodzki

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 29.07.2013 | Komentarze 2

Po ubiegłorocznych przygodach w Klasyku Radkowskim i Kłodzkim miałem sporo obaw przed tegorocznym startem. 4:40 wstajemy z Sylwią i po przygotowaniach ruszamy do Zieleńca. 8:38 start mojej grupy. Zgodę Na start dostałem tylko pod warunkiem ostrożnej jazdy Na zjazdach i tego postanowiłem się trzymać. W efekcie Na pierwszym zjeździe, mimo iż wykręciłem tu VMAX sezonu :) odjeżdża mi dwójka zawodników z którymi teoretycznie z mojej grupy mógłbym jechać po wynik. Na wypłaszczeniu mają już 300-400m przewagi, Na pierwszym checkpoincie, po 15 minutach do niektórych straciłem już 2 minuty.

Pierwszy podjazd i po chwili z reszty grupki zostaję sam. Jednak po chwili czeka mnie niemiła niespodzianka. Łańcuch ślizga się na koronkach od 3 wzwyż i muszę wjeżdżać Na 2 z tyłu (24 bodajże). Szybko, bo już w połowie podjazdu wyprzedza mnie pociąg wciągany pod górę przez p. Rawskiego, z którym przejechałem całą drugą połowę trasy w Kluczborku. Głupie uczucie, nie będąc zmęczonym i mając jeszcze spory zapas (wjeżdżałem tutaj Na 82%) nie mogę podczepić się pod pociąg : (Tutaj w zasadzie odjechała jedyna jak się okazało opcja na walkę o dobry wynik. Na podjeździe dogania mnie też kolega z Dusznik z mojej grupy startowej, a następnie odjeżdża mi na zjeździe. Na kolejnych 2 podjazdach wyprzedza mnie jeszcze parę osób, tandem i ze 2-3 pojedyncze osoby plus kolega z Whirlpoola z mini. Mając ograniczony zasób biegów Na odcinkach ok. 5% Na 3 pierwszych podjazdach nie mogę wjeżdżać optymalnie i nie jestem w stanie złapać się żadnej z wyprzedzających mnie osób : ( Na 3 podjeździe zauważam, że łańcuch ślizga się tylko Na koronkach 3-5, od 6 wzwyż zaś chodzą dobrze, niewiele to jednak daje bo przeskok jest spory. Pod Serlich zaczynam odrabiać straty. Podjazd jest Na tyle stromy, że wjeżdżam Na 2 najlżejszych przełożeniach i wyprzedzam kilka osób, które odjechały mi Na wcześniejszych podjazdach. W sumie spodziewałem się zyskiwać na bardziej płaskich odcinkach, a tracić na stromszych, a tutaj taka przewrotność losu.
Zjazd z Serlicha z prędkością ponad 60km/h, myślałem, że Na takich względnie prostych zjazdach nie ponoszę strat, jednak jak chłopaki powiedzieli mi, że zjeżdżali tu po 80km/h to zmieniłem zdanie : )
W dalszej części doganiam kolegę z Dusznik, po jakimś czasie jednak słabnie i jadę sam. W zasadzie do 80km czułem się jak Na wycieczce do Gniechowic : ) Zmieniło się to jednak Na podjeździe Na Porębę. Płaską część wjeżdża mi się świetnie, z blatu, trzymam ponad 20km/h wyprzedzam parę osób. Dalej robi się stromo, żar z nieba, tętno podchodzi do 200 BPM, Na szczycie HRMAX wyścigu 204, ale wjeżdżam to najmocniej i najszybciej z dotychczasowych wjazdów w tym roku. Dużo dało wcześniejsze przejechanie tego podjazdu, inaczej mógłbym się załamać psychicznie w połowie : )
Tutaj wielkie podziękowania dla Piotrka, który dzisiaj z uwagi Na kontuzję nie mógł wystartować, ale ratował nas z wozu serwisowego bidonami : )
Wjazd na Porębę sporo mnie kosztował i jeszcze przez parę minut zbijałem tętno poniżej 85%, polewając się przy tym wodą z butli otrzymanej od Piotrka Na przełęczy : ) Dalej Na koło siada mi z 5 osób, trochę początkowo mnie denerwuje, że nie chcą dać zmiany. Po jakimś czasie dochodzę do siebie po Porębie i ogień z blatu do mety, zostawiam grupkę za mną, dopiero na stromszym fragmencie zrzuciłem Na małą tarczę z przodu. Wyprzedzam jeszcze kilka osób i wpadam Na linię mety : )

Kilka obserwacji:
- Generalnie jestem zadowolony, że udało się tym razem dojechać do mety bez wpływu złego losu
- Z niedopasowaniem kasety do łańcucha to raczej jestem sam sobie winien, kasetę założyłem w poniedziałek/wtorek, już na środowym treningu widać było ślizganie, wziąłem to jednak za efekt niedokręconej kasety, a tymczasem łańcuch po 1000km najprawdopodobniej Na bardziej zjechanych koronkach nie chciał współpracować z kasetą zakupioną rok temu pod koniec maja :/ Na piątkowej jeździe z minimalnym obciążeniem tego nie wychwyciłem :/
- Na całej trasie nie dostałem ani jednej wartościowej zmiany, zwłaszcza Na odcinku między Serlichem a Porębą można było sporo zyskać jadąc w grupce, a i Na podjazdach jazda z kimś to zawsze dodatkowa motywacja.
- Z dyspozycji Na podjazdach jestem zadowolony, widać że jazda po górach w ostatnim miesiącu przyniosła rezultaty, choć przydałoby się zrzucić trochę wagę.
- Z wyniku nie jestem zadowolony, mógł być lepszy, ale cieszę się, że w pewnym stopniu przełamałem fatum, a na przyszłość będzie co poprawiać :)
- Muszę nauczyć się zjeżdżać szybciej, oczywiście bez ryzyka
- Licznik Na koniec pokazał mi 115,5 km trochę an pewno dołożyłem zygzakując, ale o ile nie nadłożyłem gdzieś drogi, raczej nie, ale nie mam 100% pewności, to coś jest nie tak, sprawdziłem rozmiar koła i się teoretycznie zgadza z wszystkimi pomiarami. O tyle to mylące, że spisałem sobie kilometry z kolejnymi szczytami, w Czechach mi się to zgadzało, Poręba była jednak 1,5km dalej :/ Będę musiał zbadać dokładność pomiarów. Tak czy inaczej pewnie kolejny licznik będzie innej firmy : )
- Wyciągnąłem wnioski z poprzednich sezonów i na wyścigi przyjeżdżam z wypoczętymi nogami : )
- Generalnie mimo upału fajna zabawa : )

Kilka fotek:

Na starcie


Tomek tuż przed finiszem

Końcowe metry podjazdu przed metą

Za drugą próbą udaje się zdobyć medal KK :)

Na koniec zasłużony relaks nad jeziorkiem w Rudawie :)

Waga rano 73,7kg
High 1h42m
In 2h14m
Low 18m

Miejsce 50/151 Open czas 4:14:40

Dane wyjazdu:
164.50 km 0.00 km teren
04:33 h 36.15 km/h:
Maks. pr.:56.81 km/h
Temperatura:15.0
HR max:194 ( 91%)
HR avg:171 ( 81%)
Podjazdy:800 m
Kalorie: kcal
Rower:Battaglin

Deszczowy Maraton w Kluczborku

Sobota, 13 lipca 2013 · dodano: 14.07.2013 | Komentarze 3

O 8:10 dojeżdżamy do Kluczborka z Arturem (Castor Troy). Wbrew prognozom pada jednak deszcz i Artur rezygnuje ze startu i postanawia wrócić do Wrocławia. Ja chwilę się zastanawiam, ale decyduję jechać, z opcją zjazdu na mini.

9:14 startujemy, Kasia odjeżdża od reszty, ja początkowo zaplątuję się w grupę wycieczkowiczów, ale że pogoda nie ta, a aparatu brak, doganiam Kasię :P Początkowo jedziemy we dwoje, ale zaraz niespodzianka, stoimy pół minuty na znaku stop, niestrzeżonym przejeździe przez główną i dojeżdża do nas jeszcze jeden kolega na szosie. Tak po zmianach, ze średnią ok. 34,7 kmh jedziemy przez pierwsze 35 km, gdzie dogania nas ok. 5 osobowy pociąg, z Kasią dołączamy, a kolega z naszej grupy startowej został.

Jedzie się całkiem dobrze, poza tym, że oczy mam pełne piasku i soli, w okularach słabo widać od błota, bez okularów wszystko leci do oczu :/ Parę razy tak mnie oczy zapiekły, że myślałem, żeby zjechać. W okolicy 85 km przy mojej zmianie ok – 38km/h, z prędkością ok. 45 km/h wyprzedza nas pociąg Zbyszka. Na szczęście mimo rozpoczynającego podjazdu udaje się ich złapać, grupka z Kasią zostaje nieco w tyle, ale na górze peleton wyraźnie zwalnia i wszyscy jadą znowu razem.

Dalej tempo też bez rewelacji, Zbyszek schował się w środku, ucięliśmy sobie nawet krótką pogawędkę. W okolicy 100km na najtrudniejszym podjeździe Zbyszek wychodzi naprzód, wyraźnie podkręca tempo i grupa rwie się na kilka części. Ze Zbyszkiem zostają 2 osoby, ja załapuję się na drugą grupę z 6 kolegami.

Jedziemy dalej doganiając jeszcze jakąś grupę giga, która trochę tylko plącze się pod kołami, bo zmian nie dają, a parę razy zjeżdżając za daleko ze zmiany musiałem nadganiać swoje miejsce. Później z naszej 7 osobowej grupki jeszcze 1 kolega odpada. Na punkcie żywieniowym łapię wodę, przez spowolnienie, strata 60m, ale na szczęście udaję się dojść resztę. W 6 dojeżdżamy do mety, na koniec jeszcze przez blokadę na drodze, organizatorzy pokierowali nas … przez chodnik, chłopaki zdążyli przez obniżenie krawężnika, ja musiałem zsiadać z roweru.

Ogólnie jestem bardzo zadowolony, udało się obronić miejsce w TOP10 w open oraz 2 miejsce w kategorii wiekowej. Czułem się dość swobodnie na podjazdach, poza jednym na którym Zbyszek podkręcił tempo rwąc grupę, ale to inna liga więc nie jest źle : ) Jak na pierwszy start w tym roku uważam to za duży sukces i jestem zadowolony z dyspozycji :) Z pozytywnych wiadomości, Artur zdobył beczułkę na mini :)

Dane z pulsometru tylko z części, dopiero po koniec zauważyłem, że pulsometr zatrzymał się po 1,5h i włączyłem go na ostatnią godzinę z okładem.

Dyst 164.5km Czas 4h33m33s Miejsce open 9/77 których ukończyło, M3 2/13 których ukończyło + kilka osób nie ukończyło.

High 1h02m
In 1h36m
Low 1m

Dane wyjazdu:
22.00 km 0.00 km teren
00:39 h 33.85 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:260 m
Kalorie: kcal
Rower:Battaglin

Klasyk Kłodzki

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 31.07.2012 | Komentarze 5

Klasyk Kłodzki miał być ostatnim w tym roku startem indywidualnym w maratonie (na koniec miałem wziąć udział jeszcze w jeździe drużynowej na czas – AMBER ROAD). Jako, że forma była wysoka liczyłem, że będzie on ukoronowaniem sezonu i końcówkę będę mógł potraktować bardziej ulgowo. Zapisałem się i nastawiłem na dystans GIGA, przed którym z jednej strony czułem respekt i stanowił dla mnie wyzwanie, z drugiej liczyłem na walkę o podium w kategorii. Ostatnie 8 dni przygotowań zmieniło jednak moje nastawienie. Zamiast wykonywać krótsze a intensywne treningi oraz regenerować siły przed wyścigiem, zamęczyłem nogi najbardziej w tym sezonie. W piątek czując dalej zakwasy (dodatkowo powiększone przez czwartkowe ćwiczenia brzucha angażujące nogi) wpadłem w panikę, byłem zły na siebie i myślałem o zmianie dystansu na MINI. Bardzo łatwo zaprzepaścić wcześniejszą pracę :/ W piątek wieczorem ruszamy autem Piotrka (Cukra) do Zieleńca po numery startowe. Później odwiedziny u rodziny Piotrka w Szczytnej. Mama Piotrka częstuje nas pyszną zupą oraz zaopatrza w makaronik z serem na śniadanie. Nocleg w Zieleńcu i rano start. Najpierw startuje GIGA - Kasia i Artur – 8:00. Ja 8:06, Piotrek(Suchy) 8:12, Później MEGA: Tomek, a na końcu Piotrek (Cukier). Podejmuję decyzję, że jadę co najmniej MEGA, a w zależności od rozwoju sytuacji i samopoczucia będę się starał przejechać GIGA.

Grupa rusza punktualnie i ku mojemu zdziwieniu wszyscy od początku pracują po zmianach. W którymś momencie znikają 2 osoby i jak oglądam się na początku pierwszego podjazdu w Czechach zostaje nas już 6. Daję zmianę, a następnie zawodnik w stroju mistrza świata, postanawia przepalić nogę lub porwać peleton i wkrótce zostaje nas 4. Jeden Szerszeń, jeden zawodnik z Interkolu, zawodnik w stroju MŚ i ja. Na chwilę tempo się stabilizuje i zaraz zawodnik w stroju MŚ znowu podkręca tempo. Podjazd nie jest zbyt stromy, nachylenie ok. 4% i pokonujemy go w szybkim tempie. Ja postanawiam nie odpowiadać na przyśpieszenia tylko w stylu Basso jadę swoje i stopniowo odrabiam straty, które zresztą sięgały maksymalnie 15 metrów :D. MŚ wjeżdża pierwszy zawodnik z Interkolu drugi, ja trzeci a Szerszeń czwarty, wszyscy w odległości kilku metrów od siebie. Dochodzę do wniosku, że grupa jest całkiem dobra i można powalczyć na GIGA. O płaskie podjazdy jestem spokojny, że dam radę, trochę obawiam się tylko, że ból mięśni da się we znaki na stromszych odcinkach.

Rozpoczynamy zjazd, kolejność taka jak na podjeździe, w pewnym momencie wywracam się niespodziewanie na zakręcie, nie wiem dlaczego, zjeżdżałem lewą stroną w przeciwieństwie do reszty, która trzymała się środka. Szerszeń krzyczy do reszty „młody leży” i pyta czy nic mi nie jest, jestem w szoku, ale odpowiadam, że chyba ok i pojechał dalej. Próbuję oszacować straty i ocenić co się stało (najprawdopodobniej tylnym kołem wpadłem w jakąś koleinę, nierówność). Zabieram rower na pobocze i zastanawiam się co dalej, myślę albo o powrocie do Polski albo o przejechaniu dystansu mini. Kolejne osoby najpierw z naszej grupy, potem z kolejnych pytają czy nic mi nie jest, ja odpowiadam, że w porządku, ale cały czas się zastanawiam co robić. Przyjeżdża Piotrek i utwierdza mnie w przekonaniu, żeby dzwonić po pomoc. Nie czułem się jakoś źle więc postanawiam zjechać na polską stronę, co by nie komplikować sobie życia.

Zjeżdżam do zakrętu na którym stała spora ekipa dbająca o prawidłowy przebieg maratonu, pomagają mi wezwać pomoc. Po chwili przyjeżdża autem organizator i zabiera mnie do szpitala w Bystrzycy Kłodzkiej. P. Andrzej idzie jeszcze do apteki po szczepionkę na tężec. Do tego momentu nie oszacowałem kompletu strat, gdyż w barku czułem tylko lekkie pobolewanie. Zszyty łuk brwiowy i opatrzony łokieć. Zostaję odwieziony do Zieleńca gdzie osobnym transportem przyjeżdża mój rower. Dopiero po jakimś czasie odczuwam ból przy opieraniu się o kierownicę oraz czuję, że nie jestem w stanie podnieść ręki. Wiem już, że coś jest nie tak.
Przyjeżdża po mnie Sylwia i znowu spotkał ją szok (uprzedziłem tylko, że miałem lekką wywrotkę). Stwierdziła, że jak tak dalej pójdzie to niedługo będę wyglądał jak Frankenstein (ostatnio twarz pozszywana w trzech miejscach, teraz w kolejnym). Jedziemy do Wałbrzycha, gdzie udajemy się najpierw do szpitala. Lekarz – buc – nie mogę tego inaczej określić stwierdza, że skoro miałem udzieloną pierwszą pomoc mi nie pomoże i odsyła do własnej placówki we Wrocławiu. Jedziemy do rodzinnego domu Sylwii, gdzie po naradzie postanawiamy odwiedzić kolejny szpital. Tam na szczęście nas przyjmują i po zdjęciu okazuje się że mam pęknięty guzek większy kości ramiennej, co oznacza 4 tygodnie w usztywniaczu. W związku z tym kończę sezon kolarski, ale powrócę do turystyki rowerowej z końcem sierpnia!!

Wielkie podziękowania dla:
Piotrka – za transport oraz wyrażoną gotowość do pomocy
Piotrka za zatrzymanie przy mnie na miejscu wypadku i pomoc w podjęciu słusznej decyzji o zakończeniu maratonu i wezwaniu pomocy.
Organizatorów za profesjonalną pomoc.
Tereny jak i organizacja wyścigu bardzo mi się podobają i chciałbym tu wrócić w przyszłym roku i z większym szczęściem ukończyć dystans GIGA.

Gratulacje dla Kasi za pierwsze miejsce K2 GIGA, Artura, pierwsze miejsce M2 Szosa GIGA, Piotrka (suchego), trzecie miejsce M2 Szosa GIGA. Tomek i Piotrek również świetnie pojechali, Tomek mógłby nawet wskoczyć na podium w kategorii wiekowej na MEGA, tylko stracił kilka minut pomagając innemu koledze po wypadku. Piotrek zaś świetnie pojechał jak na trzeci wyjazd w góry i pierwszy górski maraton.

P.S. zawodnicy z mojej grupy, z którymi wjechałem na pierwszy podjazd zajęli 9,15 i 23 miejsce w OPEN, co ciekawe najwolniej przejechał zawodnik, który na pierwszym podjeździe najbardziej rwał tempo. Szkoda tego wypadku, bo można było powalczyć i co najważniejsze pojeździć jeszcze na rowerze w sierpniu, a tak pozostaje niedosyt, żal i długa przerwa :/
Relacje z maratonu kolegów z drużyny:
http://marathonrider.bikestats.pl/773055,IX-Klasyk-Klodzki.html
http://suchy.bikestats.pl/772283,IX-Klasyk-Klodzki-Giga.html
http://platon.bikestats.pl/772167,IX-Klasyk-Klodzki.html

P.S. Magnes mi się przesunął na szprysze, licznik nie zliczał km i nie mam danych co do prędkości.
Kategoria Wyścig


Dane wyjazdu:
153.30 km 0.00 km teren
04:26 h 34.58 km/h:
Maks. pr.:55.45 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:800 m
Kalorie: kcal
Rower:Battaglin

Maraton w Kluczborku - "O Beczułkę Miodu"

Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 9

Startujemy o 9:36 wraz z Piotrkiem (Cukrem), Piotrkiem (Suchym). Grupka stopniowo topnieje, na pierwszej hopce schodzę ze zmiany za kolegę w stroju CCC, który kawałek pociągnął niezłym tempem, ale tu puszcza koło, muszę gonić kawałek chłopaków. Po tym incydencie nasza grupka topnieje do 5 osób. 3 Husarzy, Grzesiek Czerwiński i Kazimierz Rojek. Na 18 km Piotrek docisnął na hopce i trochę mnie zagotowało, zostałem na końcu, na szczęście zaczekali chwilę i dalej już współpraca układała się bardzo dobrze.



Wyprzedzaliśmy w dobrym tempie kolejne grupki, kilku zawodników do nas dołączyło, nas za to doszedł pierwszy i trzeci zawodnik w open. Zrobił się nam przez pewien czas około 10-osobowy peleton, w którym każdy współpracował, na 65 km na hopkach peleton porwał się jednak po raz pierwszy, odpadli m.in. zawodnicy z Jastrzębi Łaskich oraz Piotrek (Cukier) od nas, który wcześniej solidnie napracował się na zmianach. Zostajemy w siedmiu.

85 km wjeżdżamy na kolejną hopkę, podjazd plus silny podmuch wiatru na szczycie dzieli naszą grupkę na 2 części – Piotrek zostaje z jak się później okazało czołową trójką w kategorii open. Ja z Grześkiem i Mirkiem zostajemy w tyle. Na zjeździe gonimy ucieczkę, zbliżamy się na niecałe 50m, nie mają jednak zamiaru na nas czekać i w końcu odpuszczamy. W tym momencie omal nie poddałem się psychicznie, czułem się trochę ujechany i myślałem, żeby turystycznie dowlec się do bufetu, gdzie zabiję smutki objadając się bez umiaru :P.

Na szczęście Grzesiek pozbierał naszą grupkę do kupy, naściemniał mnie, że do bufetu niecałe 20km :D w rzeczywistości okazało się ok. 35, poratował bananem i stwierdził, że „jeszcze ich dojdziemy” :)
Współpraca układała się bardzo dobrze, a że nie było szarpania tylko równe zmiany, zacząłem odzyskiwać siły. Na 110km, gdzie miał być obiecany bufet skończyło mi się picie, na szczęście byłem w stanie jechać normalnie i w sumie bez problemu dojechaliśmy do bufetu. Jedną półlitrową wodę wlałem w siebie na raz i poprosiłem o uzupełnienie bidonów, arbuz na miejscu, banan w kieszeń i w drogę. Po kilku minutach dojechaliśmy do Piotrka z jednym kolegą, krzyknąłem chłopakom, żeby łapali się na koło.

Huraganowy wiatr, który przeszkadzał na długich odcinkach w końcówce zerwał się jeszcze mocniej. Na ostatnich kilometrach modliłem się już tylko, żeby dojechać bezawaryjnie do mety. Czułem, że wynik będzie niezły. Na mecie puściliśmy Grześka, który najbardziej się napracował w końcówce przodem, nie spodziewałem się, że wyprzedzę go w klasyfikacji poprzez bonifikatę zdobytą na początku ( wystartowałem jako ostatni z grupy :D )

Na pudle z Piotrkiem :)




Ostateczny wynik:
Czas: 4:26:41
8miejsce/78 open
2 miejsce/10 m2

Piotrek był trzeci w m2 (10 open), a Artur, któremu nie dopisało losowanie grup 4-ty (11 open). Piotrek Cukier 39-ty, Mati 40-ty w open). Kasia zdominowała dystans GIGA zdobywając złoto.
Jestem bardzo zadowolony, w końcu opuścił mnie pech i dojechałem bez awarii czy zgubienia drogi do mety. Dodatkowo nie poddałem się psychicznie i postanowiłem walczyć do końca, co przyniosło bardzo dobry wynik. Muszę popracować nad wjeżdżaniem nad krótkie interwałowe hopki, z reszty jestem dosyć zadowolony.

W trójkę z Kasią i Piotrkiem zostaliśmy na dekorację, komplet medali dla Husarii ;)
Z Piotrkiem musieliśmy jeszcze opić sukces, później na pociąg i do domu.

Dane wyjazdu:
135.00 km 0.00 km teren
05:26 h 24.85 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg:171 ( 81%)
Podjazdy:2500 m
Kalorie: kcal
Rower:Battaglin

Fatum ciąg dalszy – maraton w Radkowie

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 3

Do Radkowa przyjeżdżamy z Arturem tym razem ze sporym zapasem czasowym. Rano gęsta mgła i chłodno, nie wiadomo do końca jak się ubrać, więc na 2 koszulki termo nakładam strój, a do kieszonki kurtkę, później się okazało, że trochę mi było za ciepło, dodatkowo 2 dętki, łyżki, łatki, pompkę +banany.

Chwila rozgrzewki, najpierw startuje Artur, a o 8:34 ja.



Już po pierwszej stromej hopce, zaraz po starcie, nasza grupa zmniejsza się do 3 osób, ale to w sumie wystarcza i współpraca układa się dosyć dobrze. Dojeżdżamy do najcięższego podjazdu i pojawiają się problemy, łańcuch zaczyna sam przeskakiwać, próbuję znaleźć przełożenie na którym będzie się dało jechać, zostając trochę w tyle za moją grupą, chwilę później na stromy fragmencie zrywam łańcuch. Pytam przejeżdżających osób czy mają coś do naprawy, nikt nie ma, trochę się nak…iłem, wkurzony pcham rower w trawę na poboczu, z myślą, że kolejny maraton zakończy się w podobnym punkcie :D aż tu po kilku minutach cud, przyjeżdża organizator wozem serwisowym, i skuwa mi łańcuch :D Na całym zdarzeniu tracę jakieś 12 minut, mogło być sporo gorzej. Poczułem się jak lider Tour de France. Na podjeździe ze sporą różnicą prędkości – jak Contador ;) wyprzedzam kolejnych kolarzy – to był mój najlepszy moment tego maratonu, czas wjazdu na szczyt miałem naprawdę dobry :) Na zjeździe sporo nierówności, nie jadę zbyt szybko, chcąc dojechać do mety bez dalszych problemów. Doganiają mnie 2 zawodnicy MTB. Na grzebieniowym podjeździe (góra, lekko w dół, góra) do Kulina Kłodzkiego, jeden zostaje w tyle, ja wjeżdżam wraz z zawodnikiem z numerem 55 (jak się okazało 10 na mini, a 1-szym w kategorii rowerów innych )Współpraca układa się bardzo dobrze, na zjeździe jednak z oczami pełnymi strachu i much (zapomniałem okularów :/ ) odpuszczam, kolega szedł naprawdę jak przecinak :D Na około minutę staję w bufecie uzupełnić bidony, przy okazji zjadłem bułeczkę z marmoladą :)

Na najdłuższym podjeździe pod Przełęcz Lisią, zaczynają mnie boleć plecy :/ za mało gór, bez potrzeby przestałem ćwiczyć plecy i brzuch na siłowni. Gdzieś w okolicach szczytu przy zmianie przełożenia zlatuje łańcuch, blokuje tylną przerzutkę i korbę, nie mogę wykonać ruchu, wyhamowuje rower, ale przez nowe bloki nie udaje mi się wypiąć i się wywracam, obtłukując trochę kolano. Policjanci przychodzą mi z pomocą i pomagają rozplątać łańcuch (mostek wyciągnął się do przodu i do góry), samemu zeszłoby mi z tym na pewno sporo dłużej, a tak straciłem jakieś 2-3 minuty. Na zjeździe czuję trochę kolano i zastanawiam się czy nie zjechać na mini, zjeżdżam też dosyć wolno, wyprzedziło mnie parę osób, chyba z mini. Ból na szczęście ustępuje i postanawiam kontynuować jazdę. Pierwsze kółko przejeżdżam w czasie około 2:28 (odejmując czas przy zerwaniu łańcucha), bez wywrotki byłoby trochę lepiej.

Przez całe drugie okrążenie nie miałem komu usiąść na kole, wyprzedziłem kilka osób na podjeździe, wjeżdżałem sporo wolniej niż poprzednio, plecy dawały o sobie znać coraz bardziej, na zjeździe dogoniłem koleżankę, jedną z dwóch startujących na mega :) z którą towarzysko przejechałem jakieś 10-11km, a która poratowała mnie piciem z bidonu, bo w moich było już pusto :) w zamian na tym odcinku stanowiłem w miarę dobrą ochronę przed wiatrem, w końcówce podjazdu, trochę się zagapiłem i koleżanka została w tyle, a ja czując spore pragnienie, nie czekałem już i pognałem do wodopoju. Tym razem przerwa sporo dłuższa niż poprzednio, około 3 minut – zabrałem się za picie, jedzenie drożdżówek i pomarańczy, a koledzy uzupełnili mi bidony. Na wąskim zjeździe do Kudowy musiałem jeszcze wlec się jakieś 20km/h za dwoma dostawczakami.

Ostatni podjazd już trochę mi się dłużył, wyprzedziłem kilka osób, w tym jednego kolarza, który dzielnie piął się po górę z protezą nogi. Pomyślałem wtedy, że chyba za bardzo marudzę na te moje problemy. Zjazd w dół do mety, gdzie czekał Artur, który również miał dużego pecha, rozcinając szytkę przed 50km, ale że jechał mocno przy niewielkim zmęczeniu to przynajmniej utwierdził się w przekonaniu, że nie jest bez formy.

Czasy:
Oficjalne z awarią
1 kółko 67,5km 2:40 AVS 25,31km/h 2 kółko 2:46 24,4 km/h; całość 5:26:25 24,8km/h
Wynik w open 36/90

Bez awarii
1 kółko 67,5 km 2:28 AVS 27,36km/h (bez wywrotki byłoby parę minut szybciej) 2 kółko 2:46 24,4km/h; całość 5:14:25 25,79km/h
Gdyby nie problemy na pierwszym okrążeniu, myślę, że na drugim miałbym większą mobilizację do mocnej jazdy, była pewna rezerwa, chociaż trochę wątpię czy zszedłbym poniżej 5 godzin, jak to sobie zakładałem przed startem, bo czułem się jednak zmęczony. Na pewno jakbym miał z kim jechać drugą pętlę byłoby łatwiej.

Wnioski:
- We znaki dał się brak tras >100km oraz wyjazdów w góry przez ostatnie 2 tygodnie. Szczególnie szkoda najlepszego treningu jakim byłby ukończony Maraton w Trzebnicy
- Błędem było wykonywanie ćwiczeń na nogi we wtorek, czułem nieco ból mięśni – przed ważnym startem taki trening powinienem wykonywać najpóźniej tydzień wcześniej
-Błędem było odstawienie ćwiczeń na mięśnie brzucha i pleców, zwłaszcza w przypadku braku wyjazdów w góry
- Cieszę się, że mimo trudności udało się ukończyć maraton
- Krajobrazowo ja również pod względem profilu trasy maraton bardzo ciekawy, mankamentem jest słaba nawierzchnia na zjazdach.
-Brak okularów i brak licznika nieco przeszkadzał

Podziękowanie dla organizatora wyścigu i dla panów policjantów za pomoc z łańcuchem i po wywrotce!!! – przy okazji dowiedziałem się, że w razie problemów można dzwonić na numer podany przy numerze startowym!! Mam nadzieję jednak, że nie będę z niego musiał za często korzystać, choć pierwsze 2 starty w tym roku nie utwierdzają mnie w tej nadziei.

Dane wyjazdu:
14.00 km 0.00 km teren
00:28 h 30.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Battaglin

Pechowo w Trzebnicy

Sobota, 28 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 4

W końcu nadszedł dzień startu. Umówiłem się z Arturem na 7:20 pod blokiem, Artur podjechał punktualnie, spakowaliśmy mój rower, jednak szybko się okazało, że Artur zapomniał torby z bidonami i musieliśmy wracać. Ostatecznie na miejsce dojechaliśmy coś około 8:05 i trzeba było szybko poprzyczepiać koła, ustawić siodełko, przebrać buty itd. Później szybko po numery startowe, wypełnić deklaracje, w cały pośpiechu zapomniałem dętki i łyżek, które zostały w plecaku w aucie. W sporym stresie wpadam na linię startu około 8:36, 6 minut przed startem, spotykam Kasię, która dała mi zapasową dętkę. Bez rozgrzewki założyłem iż początek będę jechał spokojnie, a potem podczepię się pod jakiś pociąg. Już na początku pierwszy problem, licznik nie pokazuje prędkości :/
Na 14km w Domanowicach kilka chwil po tym jak zszedłem ze zmiany, ze względu na słabą sygnalizację w grupie (nie wiem dlaczego nie ominęli jej też szerszym łukiem) i trochę jednak moje gapiostwo wpadam w dziurę co okazało się dla mnie końcem wyścigu. Namęczyłem się, żeby rękami wydobyć dętkę, zakładam otrzymaną od Kasi, pompuję, ale powietrze z niej też schodzi. Bardzo pomogło mi kilka osób: szczególnie kolega z Drużyny Szpiku który pożyczył mi łyżki, kolega z Szerszeni, który dociągnął swoją grupkę do kolejnej i miał trochę czasu w oczekiwaniu na grupkę do której planował dołączyć , kolega Wrocnam, który poratował mnie łatkami.

Śmigają mi w międzyczasie kolejne grupy Piotr, Kasia, Artur, Grzesiek itd. Po sklejeniu łatkami Zakładam w końcu znowu koło, gonię jednych z ostatnich wycieczkowiczów jednak po kilometrze powietrze schodzi  Załamka, teraz mam już dosyć, idę przez Domanowice ze spuszczoną głową w stronę Trzebnicy, miejscowy chłopak pyta się co się stało i oferuje pomoc. 3 razy próbowaliśmy skleić łatkami zrobionymi z innej dętki moją, ale bezskutecznie, 2 dziury w dętce były dość spore :/ i tak już nie nastawiałem się na kontynuację maratonu, a co najwyżej powrót do Wrocławia. Dzięki uprzejmości kolegi i jakoś zlatują mi te 4 godziny w oczekiwaniu, aż chłopaki skończą wyścig. Później Artur (CT)przyjeżdża po mnie do Domanowic, dzięki Artur. Przesiadam się w Trzebnicy do drugiego Artura i wracamy do Wrocławia.
Generalnie bardzo żałuję, bo:
a) nastawiałem się na ten start, a praktycznie nic sobie nie pojeździłem
b) miało to być doskonałe przetarcie przed maratonem w Radkowie
Dzięki wszystkim za pomoc!! Gratulacje dla Pawła – Gore, który zaliczył świetny występ w maratonie!!!

Licznik nie działał więc nie wiem z jaką prędkością przejechałem ten krótki odcinek, wpisuje 30km/h :D raczej było szybciej.
Kategoria Wyścig